Dom mój tam, gdzie serce moje ❤️


Dzisiaj chciałam Wam pokazać kilka zdjęć domu - niektóre pochodzą z broszury jaką dostaliśmy przed wizytacją, a część zrobiona w trakcie remontu.
 Mijałam go odkąd zamieszkałam w Kristiansund i zawsze mi się podobał "vinterhage"-zimowy ogród/taras, który widać na zdjęciu po lewej stronie. Nawet nie pomyślałam, że kiedyś będzie całyyy Nasz :)

Dom który już ma swoją historię i o który będę dbała z całego serca, bo została w nim przecież część mojego Taty [*]

A jak to się stało, że kupiliśmy właśnie TEN dom? Z czystej ciekawości umówiliśmy się na spotkanie, bo zaintrygowało nas jedno ze zdjęć... Nie mogliśmy dojść za żadne skarby świata z układem jednego z pokoi...Na zdjęciach wyglądał inaczej niż na ogólnym planie domu. Oczywiście dom mi się podobał od samego początku, ale to ciekawość popchnęła nas do umówienia się na wizytację. Próbowałam się nie nastawiać, że to właśnie "TEN DOM", bo przecież na pewno są też inni chętni. 
Gdy przekroczyłam próg, to od razu poczułam się w nim dobrze i pewnie. Niemal na poczekaniu miałam wizję co i jak zrobimy. K.tylko mnie uspokajał, że przecież to pierwszy dom który oglądamy i na pewno nie będzie nasz. Jak to nie będzie?? Musi być !! Nie mogłam uwierzyć, gdy się okazało, że jesteśmy jedynymi licytującymi. ON po prostu czekał na NAS :)

Niech nie zmylą Was widoki...W Norwegii trwa na dobre jesień, a to zdjęcie zostało zrobione wiosną, kiedy był on wystawiany na sprzedaż. 


Dom pochodzi z lat 70tych i ma 5 sypialni, salon, kuchnię, 2 łazienki, spiżarnię, pralnię i...pomieszczenie w którym będzie mój warsztat :D, jest też balkonik łączący salon z sypialnią, taras połączony z "vinterhage" oraz garaż. Wokół domu jest troszkę zieleni - kilka drzewek owocowych i liściastych. Na wiosnę będę miała co robić. Zresztą już zasadziłam kilka cebulek i jestem ciekawa co z nich wyrośnie na wiosnę. 

Poniższe zdjęcia również pochodzą z broszury:




Zewnętrzny i wewnętrzny stan budynku jest dobry, ale to nie oznacza, że obeszłoby się bez remontu. I to jest to co mnie najbardziej ucieszyło - mam niezłe pole do popisu w realizowaniu swoich marzeń w urządzaniu domu. Poprzedni właściciele zważywszy na swój wiek, nie mieli już sił na całkowite odświeżenie pomieszczeń tak jak my to robimy, dlatego trochę minie czasu zanim będzie idealnie, ale powoli powoli do przodu i wszystko się jakoś poukłada :) 

Jeśli chodzi o pokoje, to nie miałam jakiegoś większego problemu z planowaniem ich urządzenia. Od początku wiedziałam mniej więcej co chcę mieć i jak ma być to zrobione. Nie zawsze wszystko idzie po mojej myśli, ale staram się nie żyć z linijką w ręku, więc Mąż może odetchnąć.

Zdjęcie salonu z broszurki - i w trakcie remontu (pomieszczenia były urządzone, bo właściciele mieszkali tam niemal do ostatniego dnia zanim dostaliśmy klucze).


Parkiet sosnowy zastąpiliśmy jasnym dębowym. Gdy zabraliśmy się za zdzieranie tapet okazało się, że jest ich kilka warstw i zdzierania nie byłoby końca, gdybyśmy nie wypożyczyli maszyny na parę do zdzierania tapet - poszło błyskawicznie.


Następnie zagruntowaliśmy ściany i położyliśmy tapetę z włókna szklanego, którą pomalowaliśmy na biało.


Na ścianie przy której znajduje się kominek, skuliśmy płytki imitujące białą cegłę.




Jeśli chodzi o ścianę nad/wokół kominka myślałam o dość sprawdzonym sposobie jakim jest położenie imitacji cegły - zdjęcie pochodzi ze strony klik. Płytki podłogowe wokół kominka będą w kolorze grafitu.


W tym miejscu powstanie kącik jadalniany... Mam już upatrzony w mojej pracy komplet 6-ściu krzeseł i piękny stół.




To by było na tyle jeśli chodzi o salon. Międzyczasie mamy już założone listwy przypodłogowe - płaskie, również białe.
Salon chciałabym urządzić w stylu retro, ale na początku będziemy mieli większość mebli ze starego mieszkania, więc będzie ogólnie mix...który ostatnio niezbyt mi odpowiada - wprowadza zbyt dużo chaosu w otoczeniu.

W następnym poście postaram się pokazać pokoje dziewczynek. A teraz zmykam pod kocyk - za oknem od wczoraj szaleje niezły sztorm - idealna pogoda na nic-nie-robienie :)


Życzę Wam spokojnej nocki i pogodnej niedzieli
Ściskam cieplutko
Munia

Podziękowania i ... nadrabiam blogowe zaległości - szydełkowa Myszka :)


Bardzo, ale to bardzo Wam dziękuję za wszystkie słowa, które zostawiłyście w komentarzach pod poprzednim postem. Dużo z Was Kochane Dziewczynki pisało, że teraz Tata będzie nade mną i nad moją rodziną czuwał. Też tak uważam i dlatego muszę żyć dalej tak, jakby wciąż On żył... A tak swoją drogą zbieractwo i pasję tworzenia odziedziczyłam po Tacie ;) i o tym poniekąd będzie ten post...

Dzięki Wam z chęcią tu wróciłam ! ! ! Dziękuję raz jeszcze :*

A teraz w temacie nadrabianych zaległości. 

Młodsza Córka uwielbia wszystko co pluszowe i szmaciane. Kiedyś wspólnie przeglądając szydełkowe inspiracje natknęłyśmy się na szydełkową myszkę. Była przepiękna i od razu wpadła w oko Oleńce :) Więc zbytniego wyjścia nie miałam jak poszukać wzoru i spróbować zrobić takie cudo.

Projekt: Mouse Ballerina

  
Szydełkową myszkę zrobiłam już jakieś 3 miesiące temu i muszę przyznać, że była bardzo łatwa w wykonaniu. Strach ma wielkie oczy, bo wyobrażałam sobie, że zejdzie mi na nią miesiąc, a okazało się, że powstała w zaledwie kilka dni. Szydełkowanie wciąga :D 
 Wzór zamówiłam z tej strony KLIK

A oto kolejne etapy powstawania Baleriny:
- stópka


- głowa, tułów 


- nóżki z bucikami 


- ostatni etap: przyszywanie poszczególnych elementów :)


Gotowa Myszka ma około 35cm. Do wypchania użyłam wypełniacza z poduszki, więc spokojnie można ją wyprać - pierwszą kąpiel ma zaliczoną i nic się z nią nie stało, ale oczywiście prałam ją ręcznie.


W następnym poście postaram się Wam pokazać Nasz nowy domek przed i w trakcie remontu. Niektóre pokoje są prawie skończone, ale jak wiadomo najwięcej czasu zajmują detale, takie jak przybijanie listew, ram okiennych i mnóstwo innych rzeczy, które wyrastają spod ziemi niczym grzyby po deszczu...

Oczywiście sobą bym nie była jakbym nie kupiła wełny/bawełny na "zaśkę" i teraz spogląda ona na mnie zza kartonowych pudeł i czeka na swoją kolej... Ale co ma wisieć nie utonie, postanowiłam też, że nie zaczynam żadnych nowych projektów, dopóki te "stare" nie będą skończone. To znaczy taki mam plan ;)

Ściskam Was wszystkich bardzo mocno i przesyłam mnóstwo buziaków :***
Jak się cieszę, że znalazłam w sobie tyle siły żeby tu wrócić a drugie tyle dostaję od Was w Waszych komentarzach czy emailach żebym mogła dalej pisać :*

Munia

Bo życie to nie bajka...

Witajcie Kochani po tak długiej nieobecności...

Nie wiem od czego zacząć. Post ten będzie bardzo osobisty, będzie o tym jak życie daje szczęście, by niespodziewanie w jednej chwili szczęście zamieniło się w łzy i smutek.

Jakiś czas temu kupiliśmy Nasz wymarzony dom. Szczęścia nie było końca. Były plany, nieprzespane noce, bo w głowie przecież pełno pomysłów. Idealne położenie. Przy plaży, z przepięknym widokiem... Duży piękny dom. Miałam mieć w nim nawet swój pokój w którym będę szyć i tworzyć moje cudeńka...
Pojechaliśmy do Polski, by wrócić tu z moimi Rodzicami, żeby Tato mógł pomóc Nam przy remoncie, natomiast moja Mama miała pomóc mi z dziewczynkami i przy pakowaniu. Była to pierwsza podróż mojego Taty do Norwegii, Mama już była tu wcześniej kilka lat temu. Do Polski nie jeździłam często - to był mój trzeci raz w kraju na 5 lat mieszkania w NO. Tata jako wielbiciel natury, był zakochany w widokach. Powtarzał, że spełniliśmy jego marzenie o posiadaniu własnego domu.
Rozpoczęliśmy remont. Zerwaliśmy stare tapety, wytapetowaliśmy pół piętra...My z Mamą zajęłyśmy się ogrodem. Kto by pomyślał, że będę kiedyś sadzić kwiatki i latać z łopatą po ogrodzie?
Pewnego wieczoru Tata usiadł na tarasie i powiedział:
"- No córka, zobaczyć takie widoki, to można już tylko umrzeć"...
Na co ja....
"- Tatko piękne widoki to ja Ci dopiero pokażę" ...

Niestety nie będę miała już takiej okazji.... ;(

Nic nie zapowiadało zbliżającego się nieszczęścia...
Nazajutrz o godzinie 12 zator żylny spowodował zawał u mojego Tatusia, a po nim przyszedł kolejny i kolejny. Przetransportowano Go helikopterem do szpitala w Trondheim (3,5 h jazdy od mojego miasta)... Przez 5 dni mieszkałam w szpitalu, była ze mną moja siostra i Mama. Od początku mówiono Nam, że jego stan jest krytyczny. Był wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Niestety potwierdziły się najgorsze przypuszczenia - śmierć mózgu - zbyt długa reanimacja i niedotlenie mózgu spowodowało nieodwracalne urazy a w następstwie jego śmierć. Gdy odchodził czułam pod dłoniom ostatnie uderzenie jego serca... A potem nastała cisza... I nie było już odwrotu ani nadziei, że może jednak serce jeszcze zacznie bić, że mój Tatuś będzie żył. Przecież to nie miało być tak !!!!

Lekarz powiedział Nam, że to była kwestia dni a może tygodnia, kiedy to by się stało. Że w całym tym nieszczęściu, szczęście że stało się to tu, a nie w czasie kiedy prowadził auto, albo gdyby był sam... Bo nikt nie zdążyłby się pożegnać.

Nie da się tego wszystkiego opisać, tych wszystkich uczuć, smutku i bólu.

Początkowo miotały mną wszystkie negatywne uczucia. Nie wiedziałam czy będę w stanie wrócić do nowego domu i dokończyć, to co tak w brutalny sposób zostało przerwane... Myślałam, że nie będę w stanie tam mieszkać. Za dużo złych wspomnień, wszędzie widziałam ludzi reanimujących mojego Tatę.
Nigdy nie zapomnę przerażenia ani poczucia totalnej bezradności...

Dzięki pewnej osobie zrozumiałam, że nie mogę robić sobie wyrzutów sumienia z powodu tego co się stało. Że muszę wrócić i dokończyć, to co zaczął robić mój Tata. Że muszę być szczęśliwa i cieszyć się z tego co mam. Ta sama osoba powiedziała mi też, że gdybyśmy nie kupili domu, to prawdopodobnie nie pojechałabym do Polski, że nie spędziłabym z moim Tatą ostatnich trzech tygodni jego życia, że nie zdążyłabym się z nim pożegnać ani nie zdążyła mu powiedzieć, że go kocham, nawet jeśli nie mógł mi odpowiedzieć, to na pewno czuł, że jestem przy Nim.

Powoli kończymy remont, chociaż do przeprowadzki zostało jeszcze kilka tygodni. Czeka Nas jeszcze sporo pracy, ale to już nie ma dla mnie takiego znaczenia jak wcześniej. Nie ma sensu już tak się spieszyć, zawsze można dokończyć remont mniej ważnych pomieszczeń, gdy już w nim zamieszkamy.

Tata był człowiekiem pokolenia, które nie chodziło do lekarza, zawsze wszystko samo przechodziło... Musiał się tak źle wcześniej czuć, ale nikomu nic nie mówił, myślał że i tym razem będzie tak jak zawsze...poboli, poboli i przestanie... Niestety tym razem się pomylił :( Do nikogo nie mam o to wszystko żalu, nie mam też wyrzutów sumienia. Tak miało być...
Cieszę się Tatuś pomógł mi ten ostatni raz a jego dusza zostanie z Nami w Naszym domku i będzie się nami opiekować.

...I tak się Tobie ta Norwegia spodobała, że w Niej zostałeś...



[*] [*] [*]
Ściskam Was Kochani mocno
Eva/Munia

instagram @evanorge

Copyright © Creative by Munia